Fan jazzu to wrażliwy gość
PAP: W piątek wieczorem w warszawskim klubie Stodoła rozpocznie się 65. Festiwal Jazz Jamboree. Czego mogą się spodziewać miłośnicy tej muzyki?
Mariusz Adamiak: Zaczynamy inaczej niż podczas dwóch poprzednich edycji. Dwa lata temu odbył się wspaniały koncert poświęcony Zbigniewowi Namysłowskiemu, a w ubiegłym roku – Krzysztofowi Ścierańskiemu. Były to niebywałe wydarzenia, które pozostaną w pamięci i – jak je oceniano – przejdą zapewne do historii muzyki jazzowej w Polsce.
Ponieważ lubię robić wolty i lubię nagłe zwroty akcji, to w tym roku nie będzie rozpoczynającego festiwal koncertu zasłużonych. Jazz Jamboree zainaugurują młodzi, bardzo zdolni muzycy, którzy na razie określają się jako hipjazz. Pamiętamy, że przed laty młodzi określali się jako young power, następne pokolenie stworzyło yass, no a teraz pojawia się hipjazz.
W ich nowoczesnym graniu jest sporo muzyki hiphopowej, wręcz rapowej, także elektroniki. W sumie jest to bardzo energetyczne granie. Są to znane, popularne już formacje EABS i Błoto. A dwa pozostałe zespoły USO 9001 i Siema Ziemia to reprezentanci naprawdę najmłodszej sceny jazzowej. A zatem na początek mamy dzień polski. O naszych zasłużonych nie zapominamy i powrócimy do koncertów im poświęconych. A na razie gramy dalej.
PAP: Dziesięć koncertów w trzy dni. Brzmi zachęcająco.
M.A.: Pojawią się takie gwiazdy jak Joshua Redman. O tego amerykańskiego saksofonistę upominała się publiczność, która miała już okazję go poznać. Redman miał też przyjechać na JJ w 2020 r., ale przeszkodziła temu pandemia. Teraz wystąpi w finale.
PAP: Interesujący jest również program drugiego dnia festiwalu.
M.A.: Sobota, drugi dzień festiwalu, to spotkanie Amerykanów i Skandynawów. Amerykańską scenę jazzową reprezentować będzie duet gitarzysty Juliana Lage'a i basisty Jorge Roedera oraz kwartet znanego, doświadczonego pianisty Joeya Calderazzo. W tym składzie jest też świetny portorykański saksofonista Miguel Zenón.
Skandynawską grupę Rymden tworzą Magnus Öström, Dan Berglund i Bugge Wesseltoft. Kontrabsista Dan Berglund przez piętnaście lat grał w składzie szwedzkiego zespołu e.s.t. Esbjörn Svensson Trio bardzo lubili nasi fani jazzu. Zespół po tragicznej śmierci nieodżałowanego Esbjörna Svensona przestał wkrótce istnieć.
PAP: Bugge Wesseltoft, norweski pianista i klawiszowiec, występował na Jazz Jamboree w 2003 r., a zatem przed dwudziestu laty.
M.A.: Skandynawów cenimy, lubimy i zapraszamy. Zawsze dostarczają dużo ciekawych wrażeń muzycznych.
PAP: W finale Jazz Jamboree wieczór będzie należał do saksofonistów.
M.A.: Zakończymy festiwal prezentacją wielkich gwiazd jazzowego saksofonu. Joshuę Redmana już wspomniałem. Muzyk odbywa europejskie tournée z okazji premiery płyty "Where Are We", wydanej przez Blue Note. Album jest opisywany jako muzyczna podróż przez Stany Zjednoczone – tytuł każdego utworu zawiera nazwę dzielnicy, miasta, stanu lub regionu USA.
Usłyszymy też jednego z najlepszych saksofonistów altowych i sopranowych Kenny'ego Garretta. I w tym świecie dla fanów saksofonów weźmie udział nasz znakomity, grający głównie na sopranie, Adam Pierończyk.
PAP: Skrajny fan jazzu – tak na początku drogi organizatora koncertów i festiwali bywał pan nazywany. Czy nadal pasuje to określenie, czy raczej czuje się pan statecznym koneserem muzyki jazzowej?
M.A.: Muzyką interesuje się od lat, od czasów, kiedy z kolegami z liceum Batorego chodziliśmy na Jazz Jamboree, na koncerty Mayalla, Claptona, a później, gdy na Uniwersytecie Warszawskim na moim Wydziale Hydrologii w gronie zaciekłych fanów urządzaliśmy nocne sesje przegrywania płyt.
Kiedyś była to wyłącznie przyjemność i fascynacja, skrajne emocje fana. Teraz to jest mój zawód. Przyjemność trwa nadal, ale jest też potrzebna wytrwałość i finanse, aby nadal grali u nas najlepsi.
Poza tym z tak różnych źródeł wypływa dziś muzyka jazzowa, tak rozmaite style reprezentuje i ma tak wiele oryginalnych inspiracji, że prawdziwy fan to nie ten zaciekły, lecz otwarty, wrażliwy gość, który podąża za nowymi propozycjami.
PAP: Czy zapowiadając koncerty, nadal wychodzi pan na scenę w malowniczym, acz ekstrawaganckim, kapeluszu?
M.A.: Oczywiście. Tak już musi być. A zaczęło się to wtedy, kiedy jeździłem na rozmowy z agentami, menadżerami gwiazd jazzu. Kapelusz mnie wyróżniał. Mówili "to ten gość w kapeluszu" i łatwiej prowadziło się rozmowy. Kapelusz wzbudzał sympatię i stanowił rodzaj przepustki do świata artystycznego. Bywały i zabawne sytuacje: w Łodzi na ulicy mijało mnie dwóch facetów i na mój widok powiedzieli "Popatrz złota tarka idzie".
PAP: Tegoroczne Jazz Jamboree, z bardzo ciekawym programem, odbędzie się, tak jak to pierwsze, w Stodole.
M.A.: Mija 65 lat od I Festiwalu Jazz Jamboree. To że gramy w Stodole, w klubie, w którym wtedy odbywał się pierwszy festiwal, ma pewien symboliczny wymiar. Lubimy Stodołę, ale marzy się nam większa sala. Taką nowoczesną salę koncertową na 1850 miejsc będzie miała Sinfonia Varsovia i kto wie, czy tam nie będą się rozgrywały przyszłe edycje Jazz Jamboree. (PAP)
Rozmawiała Anna Bernat (PAP)
Autorka: Anna Bernat
abe/ joz/