REKLAMA
Lizał swoją wilczą łapę.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak długo to trwało. Nie umiałby tego zresztą ocenić, w końcu był wilkiem. Wiedział tylko, że w międzyczasie zrobiło się jasno i zamiast znajomego mroku nocy, otaczało go rozleniwiające ciepło dnia. Z krótkimi przerwami, w czasie których czuł ból albo postępujące odrętwienie, szorstkim językiem, idealnie zgodnie z kierunkiem układania się sierści, lizał. Kiedy to robił - czuł ciepło, które go uspokajało. Czuł, jak ustępuje napięcie mięśni. Od czasu do czasu irytowały go ziarenka piasku, które trafiały mu do pyska. Denerwowały go bardziej nawet, niż smak jego własnej krwi. Skupiał się na tym co robił i poświęcał tej czynności całą swoją uwagę. W tej chwili lizanie własnej łapy było dla niego całym jego światem. Nie przyglądał się jej zbyt uważnie, wzrok miał raczej nieobecny. Nie istniało dla niego nic oprócz powolnego, równomiernego przesuwania języka wzdłuż bolącej kończyny. Nie wyobrażał sobie nawet, że mógłby przestać i spróbować iść. Taki pomysł nawet nie przychodził mu do głowy, ani jako plan, ani nawet jako tęsknota za chwilowo utraconą chyba możliwością przemieszczania się. Dla postronnego obserwatora najbardziej rzucałoby się w oczy, jak bardzo pogodzony wydawał się z całą tą sytuacją.
Od tego kompulsywnego lizania łapa już dawno zrobiła się mokra i z łatwością oblepiały ją drobne składniki leśnej ściółki. Pracowicie zlizywał je z mokrej sierści, utrzymując jednocześnie jej wilgotną podatność na przyklejanie się następnych igieł, ziemi, piasku i drobnych jagód, które rosły pod nim. Poza piaskiem - nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu. Wyglądało, jakby traktował to jako nieodłączny element całego misterium, które z takim zaangażowaniem odprawiał.
W żaden sposób nie mąciło jego spokoju i nie odrywało go od lizania, kiedy przez głowę przelatywały mu wspomnienia z ostatnich godzin. Nieuporządkowane, bez żadnej chronologii i logicznego związku. Kolejny z wielu powtarzających się co kilka dni momentów tryumfu, kiedy dopadał swoją ofiarę, wystawioną mu przez rodzeństwo. Podniecenie związane z zapowiedzią jedzenia, ale też niejasno nawiązujące do oczekiwań i dumy ojca, który zawsze po udanym polowaniu na ułamek sekundy, inaczej niż zwykle, nawiązywał z nim kontakt wzrokowy. Dziwny błysk w trawie, poprzedzający nagły ból w łapie. Czujne spojrzenia wszystkich, kiedy wędrując po lesie wyczuli zapach zwierzyny. Smak ciepłego jedzenia, które zjedli razem z całą watahą. Pisk szczeniąt, które zostawały razem z matką, kiedy wychodzili na polowanie. Zmęczenie i pragnienie, które przeszkadzało mu podczas wyjątkowo długiego tej nocy marszu. Krótki ale intensywny strach, kiedy uświadomił sobie, że leży w trawie, nie mogąc się poruszyć, odczuwa wielki ból w łapie i jest z tym zupełnie sam.
Lizał. Czas biegł jakby obok niego. Był sam na sam ze swoim bólem, który nadchodził gdy przestawał, i ukojeniem, które ogarniało go gdy wracał do lizania. Był najedzony, radził sobie z sytuacją. Gdyby nie te cholerne ziarenka piasku, które wytrącały go ze stanu równowagi, życie uznałby chwilowo za całkiem znośne i poukładane.
W zupełnie niekontrolowanym przez niego strumieniu wspomnień, pojawiło się też niejasne wspomnienie odczucia, kiedy pierwszy raz uświadomił sobie, że kończy się zima. Wspomnienia wyraźnie dotyczyły emocji, które wtedy czuł, ale w żaden sposób nie wpływały na niego w tej chwili. Patrzył na nie jakby z oddali, jakby nie dotyczyły jego. Może, gdyby nie był wilkiem, skojarzyłyby mu się z niemym filmem. Widział wyraźnie swoje emocje z tamtego dnia, ale ich w żaden sposób nie przeżywał. Wszystko co go wypełniało, to kojące działanie konsekwentnego, metodycznego lizania łapy.
Zatopiony w tej sytuacji, skoncentrowany na lizaniu, pozwalając swobodnie przypływać i odpływać niejasnym dość wspomnieniom scen i nastrojów, które przeżywał w przeszłości, zupełnie zatracił właściwą sobie czujność. Nie nasłuchiwał dźwięków lasu, nie węszył, nie rozglądał się czujnie na wszystkie strony. Nie wyczekiwał, że jego wataha znajdzie go w tym miejscu, nie zwracał uwagi na to, czy i z jakiego kierunku mogą nadejść. W gruncie rzeczy zapomniał nawet o ich istnieniu.
I kiedy tak trwał, zanurzony w mijającej chwili, w ułamku sekundy cały jej spokój i chwilowa, krucha ale akceptowalna przecież, jak mu się wydawało, równowaga w jego życiu - uleciała w niebyt. W ułamku sekundy - poczuł jak wszystkie mięśnie napinają się, język zastygł w najdalszym końcu łapy, do której był w stanie sięgnąć. Ziarno piasku na nieruchomym języku odbiło promień słońca, prześwitujący przez liście drzew, a uszy i oczy skierowały się w jeden punkt. Jego nos bezwiednie wciągnął łapczywie powietrze. W tym samym niemal momencie zapomniał o lizaniu łapy, zignorował ból i poczuł eksplodujący niepokój. Naprzeciwko niego, w odległości dużego skoku, patrząc mu się wyzywająco prosto oczy, stanęło zwierzę, którego nigdy wcześniej nie widział i nie czuł.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak długo to trwało. Nie umiałby tego zresztą ocenić, w końcu był wilkiem. Wiedział tylko, że w międzyczasie zrobiło się jasno i zamiast znajomego mroku nocy, otaczało go rozleniwiające ciepło dnia. Z krótkimi przerwami, w czasie których czuł ból albo postępujące odrętwienie, szorstkim językiem, idealnie zgodnie z kierunkiem układania się sierści, lizał. Kiedy to robił - czuł ciepło, które go uspokajało. Czuł, jak ustępuje napięcie mięśni. Od czasu do czasu irytowały go ziarenka piasku, które trafiały mu do pyska. Denerwowały go bardziej nawet, niż smak jego własnej krwi. Skupiał się na tym co robił i poświęcał tej czynności całą swoją uwagę. W tej chwili lizanie własnej łapy było dla niego całym jego światem. Nie przyglądał się jej zbyt uważnie, wzrok miał raczej nieobecny. Nie istniało dla niego nic oprócz powolnego, równomiernego przesuwania języka wzdłuż bolącej kończyny. Nie wyobrażał sobie nawet, że mógłby przestać i spróbować iść. Taki pomysł nawet nie przychodził mu do głowy, ani jako plan, ani nawet jako tęsknota za chwilowo utraconą chyba możliwością przemieszczania się. Dla postronnego obserwatora najbardziej rzucałoby się w oczy, jak bardzo pogodzony wydawał się z całą tą sytuacją.
Od tego kompulsywnego lizania łapa już dawno zrobiła się mokra i z łatwością oblepiały ją drobne składniki leśnej ściółki. Pracowicie zlizywał je z mokrej sierści, utrzymując jednocześnie jej wilgotną podatność na przyklejanie się następnych igieł, ziemi, piasku i drobnych jagód, które rosły pod nim. Poza piaskiem - nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu. Wyglądało, jakby traktował to jako nieodłączny element całego misterium, które z takim zaangażowaniem odprawiał.
W żaden sposób nie mąciło jego spokoju i nie odrywało go od lizania, kiedy przez głowę przelatywały mu wspomnienia z ostatnich godzin. Nieuporządkowane, bez żadnej chronologii i logicznego związku. Kolejny z wielu powtarzających się co kilka dni momentów tryumfu, kiedy dopadał swoją ofiarę, wystawioną mu przez rodzeństwo. Podniecenie związane z zapowiedzią jedzenia, ale też niejasno nawiązujące do oczekiwań i dumy ojca, który zawsze po udanym polowaniu na ułamek sekundy, inaczej niż zwykle, nawiązywał z nim kontakt wzrokowy. Dziwny błysk w trawie, poprzedzający nagły ból w łapie. Czujne spojrzenia wszystkich, kiedy wędrując po lesie wyczuli zapach zwierzyny. Smak ciepłego jedzenia, które zjedli razem z całą watahą. Pisk szczeniąt, które zostawały razem z matką, kiedy wychodzili na polowanie. Zmęczenie i pragnienie, które przeszkadzało mu podczas wyjątkowo długiego tej nocy marszu. Krótki ale intensywny strach, kiedy uświadomił sobie, że leży w trawie, nie mogąc się poruszyć, odczuwa wielki ból w łapie i jest z tym zupełnie sam.
W zupełnie niekontrolowanym przez niego strumieniu wspomnień, pojawiło się też niejasne wspomnienie odczucia, kiedy pierwszy raz uświadomił sobie, że kończy się zima. Wspomnienia wyraźnie dotyczyły emocji, które wtedy czuł, ale w żaden sposób nie wpływały na niego w tej chwili. Patrzył na nie jakby z oddali, jakby nie dotyczyły jego. Może, gdyby nie był wilkiem, skojarzyłyby mu się z niemym filmem. Widział wyraźnie swoje emocje z tamtego dnia, ale ich w żaden sposób nie przeżywał. Wszystko co go wypełniało, to kojące działanie konsekwentnego, metodycznego lizania łapy.
Zatopiony w tej sytuacji, skoncentrowany na lizaniu, pozwalając swobodnie przypływać i odpływać niejasnym dość wspomnieniom scen i nastrojów, które przeżywał w przeszłości, zupełnie zatracił właściwą sobie czujność. Nie nasłuchiwał dźwięków lasu, nie węszył, nie rozglądał się czujnie na wszystkie strony. Nie wyczekiwał, że jego wataha znajdzie go w tym miejscu, nie zwracał uwagi na to, czy i z jakiego kierunku mogą nadejść. W gruncie rzeczy zapomniał nawet o ich istnieniu.
I kiedy tak trwał, zanurzony w mijającej chwili, w ułamku sekundy cały jej spokój i chwilowa, krucha ale akceptowalna przecież, jak mu się wydawało, równowaga w jego życiu - uleciała w niebyt. W ułamku sekundy - poczuł jak wszystkie mięśnie napinają się, język zastygł w najdalszym końcu łapy, do której był w stanie sięgnąć. Ziarno piasku na nieruchomym języku odbiło promień słońca, prześwitujący przez liście drzew, a uszy i oczy skierowały się w jeden punkt. Jego nos bezwiednie wciągnął łapczywie powietrze. W tym samym niemal momencie zapomniał o lizaniu łapy, zignorował ból i poczuł eksplodujący niepokój. Naprzeciwko niego, w odległości dużego skoku, patrząc mu się wyzywająco prosto oczy, stanęło zwierzę, którego nigdy wcześniej nie widział i nie czuł.
PRZECZYTAJ JESZCZE