reklama

"Mdłości, bla bla" opowiadanie

fot. nadesłane
REKLAMA
Ledwie zdążył przylecieć z Rzymu, a już musiał się pakować i ruszać w kolejną podróż. Był zmęczony, znużony, zniechęcony. Coraz częściej miał wrażenie, że traci zmysły, bo postrzega wszystko, co go otacza jakoś tak dziwnie, klatka po klatce, z efektem stroboskopowym, odrealnionym, nieciągłym. Godzinami przesiadywał na lotniskach, w sztucznym świecie, pełnym sztucznych świateł, sztucznych uśmiechów, męczących procedur, spreparowanego jedzenia.

Jedynie alkohol w chwilach przestoju nie powodował w nim wewnętrznego sprzeciwu. Nie pił dużo, ale cenił jakość tego, co wypijał, może właśnie dlatego, że pijąc roztapiał się w rytuale powolnego smakowania i pogłębionej refleksji, niestety coraz częściej dojmującej i bolesnej.

-In vino veritas - przypomniał sobie łacińską maksymę i zrobiło mu się żal, że wszystkie te mądre słowa, zdewaluowały się przez reklamy z których tak łatwo przechodziły do bla bla-mowy wypełnionej swadą półinteligenckich cytatów. Tylko właściwie do kogo miałby mieć pretensje, skoro przecież nikt inny, jak właśnie on sam te durne teksty reklamowe pisał i wplatał łacińskie mądrości w marketingową papkę. Ale, czy rzeczywiście po to studiował twórczość Alkajosa z Mityleny i jego strofy safickie, joniki, jambiczne i daktyliczne metra, czy dla tej cholernej bla bla mowy zgłębiał dialekt eolski?

-Nareszcie mamy wyedukowanego gruntownie copywritera – mawiano i cieszono się, że pracuje dla nich profesor literatury antycznej.

Siedział w barze dla VIP-ów, sączył kolejny kieliszek czerwonego wina, rozmyślał i walczył z nasilającymi się mdłościami.

-Czy to, co uprawiam jest intelektualną prostytucją, czy zwyczajnym kurestwem. No, a gdybym nie brał za to pieniędzy, czy to cokolwiek mogłoby zmienić?

-Sprzedawać się, czy się nie sprzedawać, oto jest pytanie?

O właśnie, a może w nowej kampanii reklamowej warto sięgnąć po Szekspira? – pomyślał i poczuł się jeszcze gorzej, bo uprzytomnił sobie jak głęboko już skorodował i spaczony ma umysł, bo myśli reklamą w chorym oderwaniu od wartości.

-No nie, jednak jakaś wartość w tym jest i to wymierna. Wartość pieniądza – pomyślał z masochistycznym sarkazmem.

Samolot się spóźniał, a on wiedział, że prędzej, czy później i tak do niego wsiądzie, poleci, potem wróci, a potem spakuje się i poleci i wróci i tak cały czas, aż do znudzenia. Życiowa bezsensowna szamotanina, z tą tylko różnicą, że sowicie opłacana.

-In vino veritas - pomyślał z niechęcią i napił się wina. Patrzył na kieliszek trzymany w dłoni, przechylał go raz w prawo, raz w lewo i obserwował pozostający na szklanej ściance czerwony ślad.

-Sprzedałem się Alkajosie - powiedział do siebie pod nosem - taka jest prawda, a teraz mnie mdli.

Tyle, że wcześniej jako uczony też nie czuł się dobrze. Wejście w reklamę miało odmienić mu życie, wprowadzić radość, ruch, tak to sobie wyobrażał. Na początku tak było, a może tylko tak myślał i wmawiał sobie, że to dobra decyzja, bo bycie profesorem już go męczyło i przez to czuł się jak stara pierdoła. A teraz czuje się jak… no właśnie…

-Mam mdłości, proszę mi pomóc – powiedział ostatnio lekarzowi, który z uwagą przeglądał wyniki jego badań.

-Niczego niepokojącego nie widzę, wszystko u pana w normie. Rozrusznik wymienimy za miesiąc, proszę się oszczędzać, nie bawić prądem – zażartował i zaraz spoważniał.
-Kiedy pana mdli, rano, na czczo, po zjedzeniu, proszę powiedzieć, to ważne.

-Mdli mnie, gdy myślę… o sobie, o życiu, o tym co robię, kim jestem…

-Może to przemęczenie albo wypalenie zawodowe, wie pan, to ostatnio modny temat, ale jak widzę, coś w tym musi być, bo sporo moich pacjentów narzeka. Wymienimy rozrusznik i zobaczymy co dalej. Proponuję odpocząć. Może niech pan wyjedzie gdzieś na tydzień jeszcze przed zabiegiem. Po urlopie świat wydaje się lepszy, a jako lekarz radzę, niech pan może trochę mniej myśli, no i nie tak głęboko.

Gdyby to było takie proste. Chciał, czy nie, myślał, taką miał naturę, w końcu był homo sapiens. Używał rozumu, a gdy myślał rozumnie, czuł wszechogarniające mdłości, których alkohol od jakiegoś czasu już nie zmniejszał, a nawet nasilał, bo pijąc coraz bardziej pogrążał się w toksycznej autorefleksji.

-Jakie pan ma wspaniałe życie, świat pan zwiedza, tyle krajów - zachwycała się gosposia, którą zatrudnił, bo przypominała mu matkę. Nigdy jej tego nie powiedział, bo i po co, ale miał do niej szczególny sentyment, do jej spracowanych rąk, zawsze starannie upiętych włosów, bluzki spiętej pod szyją tanią broszką, takiej biednej wytworności. Lubił ją i nie przeszkadzało mu, że dużo gada. Zresztą i tak jej nie słuchał zbyt często, bo reprezentował międzynarodową firmę reklamową i musiał pojawiać się to tu, to tam, Rzym, Paryż, Luksemburg, Berlin, Rzym, Luksemburg, Paryż...i tak w kółko, a w domu był gościem. W zasadzie gościem był wszędzie. Nie zakorzenił się, nie umiał, nie chciał, nie mógł...

Pił wino, patrzył na spieszących się ludzi i nagle zapragnął nie ruszać się z miejsca, nie gonić, uciec od mdłości z którymi już nie chciał żyć.

Zamyślił się, spojrzał na siebie jakoś tak z góry, jakby był jednym z tych swoich literackich bohaterów, którym w akcie tworzenia czasem łaskawie życie dawał, a czasem odbierał.

Ruszył zdecydowanym krokiem w kierunku ubranych na czarno dwumetrowych facetów ze spluwami przypiętymi do pasa. W prowokacyjnym rozkroku stanął przed nimi i patrząc im w oczy powoli wycelował w ich kierunku rękę owiniętą marynarką…

-Allahu Akbar! – krzyknął i nim zdążył powtórzyć poczuł ból paralizatora. Zapadał się w ciemność, czuł, że umiera i ucieszył się bardzo. Lubił efektowne zakończenia.

autor: Hanna Kordalska-Rosiek dziennikarka, scenarzystka
 
PRZECZYTAJ JESZCZE
pogoda Kazimierz Dolny
5.4°C
wschód słońca: 07:07
zachód słońca: 15:32
reklama

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez w Kazimierzu