reklama
kategoria: Księgarnia
30 maj 2019

Balcerowicz i Wałęsa w najważniejszej rozmowie na 30-lecie przemian demokratycznych w Polsce

fot. nadesłane
30 lat temu Polacy zdecydowali, że wolność jest najważniejsza. Zdobyliśmy ją, ale ponieśliśmy też ogromne koszty. Polityczne, ekonomiczne i społeczne.
REKLAMA
Czym jest wolność dla Lecha Wałęsy i Leszka Balcerowicza? W jaki sposób ich działania i decyzje doprowadziły do przemian w Polsce? Jaką cenę zapłacili ich architekci? I czy wolność jest dana raz na zawsze?

Na te i inne ważne pytania odpowiada książka, będąca zapisem pierwszej rozmowy autorów polskiej transformacji. Wałęsa i Balcerowicz odsłaniają kulisy tamtego okresu, jego trudnych wyborów, osobistego poświęcenia, szalonej pracy i ich wzajemnych stosunków -  związkowego przywódcy, który został prezydentem, i naukowca, na którego spadła odpowiedzialność za odbudowanie zrujnowanego kraju. Razem dokonali czegoś wielkiego – wygrali wolność.

AUTOR: Katarzyna Kolenda-Zaleska
TYTUŁ: Lech. Leszek. Wygrać wolność

Fragment:

KKZ: Wygłaszanie exposé przez nowego premiera miało swoje dramatyczne momenty. Premier zasłabł, a gdy wrócił na salę, powiedział słynne zdanie, że doszedł do takiego stanu jak polska gospodarka. „Ale wyszedłem z niego. Mam nadzieję, że gospodarka też wyjdzie”.
LB: Tadeusz Mazowiecki chyba nie spał przez całą noc dzień przed wystąpieniem w Sejmie, a i wcześniejsze dni były niezwykle intensywne. Miał nie tylko na głowie gospodarkę, lecz także mnóstwo innych obowiązków i działań. Wielu moich kolegów z rządu poznałem dopiero na pierwszym posiedzeniu. Na przykład bardzo sympatyczną minister kultury Izabellę Cywińską.
KKZ: Witold Trzeciakowski miał powiedzieć, że plan Balcerowicza to był skok na główkę w dół do basenu, w którym nie wiadomo, czy jest woda.
LW: A jak skakaliśmy w wolność, to wiedzieliśmy, czy jest woda? Robiliśmy rewolucję.
LB: W tej sprawie zawsze miałem poczucie, że mam Pańskie poparcie. Strategia była jedna – ruszamy szerokim frontem i z maksymalnie dużą szybkością. Ryzykowaliśmy, oczywiście, ale lepszego wyjścia nie było. Powolne zmiany były skazane na niepowodzenie. Nikt wcześniej tego nie robił i byliśmy pionierami, w tym w dużej mierze jeszcze gospodarczo uzależnionymi od ZSRR. Mało kto o tym pamięta, ale wciąż istniało RWPG, z którym rozliczenia dokonywało się w rublach transferowych. Nikt nigdy przed nami nie przechodził z socjalizmu do kapitalizmu, wprowadzając równocześnie demokrację w miejsce dyktatury. Wprowadzaliśmy wolny rynek, ale budowaliśmy także instytucje wolnego państwa. Nikt wcześniej przy wychodzeniu z totalitaryzmu nie musiał równocześnie prywatyzować [147] gospodarki, która w 90 procentach była państwowa. Byłem przekonany i nadal jestem, że utrzymanie sektora państwowego podmyłoby wszystkie nasze reformy, także te polityczne. Nie da się pogodzić demokracji z monopolem własności państwa. Dominacja tej własności skazuje też kraj na zacofanie.
LW: Jeden system upadł, przyszedł kapitalizm. Trzeciej drogi nie ma. Czy mi się to podobało? No nie za bardzo, ale jakie miałem wyjście? Dopiero gdy mi się tu naród zaczął burzyć, zorientowałem się, że może to zmierza w złym kierunku, czerwoni wygrają następne wybory i za 20 lat znów będziemy musieli podchodzić do walki. Ludzie się od nas odłączą, bo bolesne rzeczy robimy, a pożytku żadnego.
KKZ: Czyli tak naprawdę Lech Wałęsa nie wiedział, co Pan planuje?
LB: Zakładałem, może mylnie, że Tadeusz Mazowiecki utrzymuje kontakty z Lechem Wałęsą, i uznałem, że nie ma potrzeby, bym ja się jeszcze w to włączał. Pamiętam, kiedyś Lech Wałęsa do mnie zadzwonił, bo środowisko podburzało go w sprawie przywilejów podatkowych dla zagranicznych firm. Ja uznałem, że wystarczającą zachętą do inwestowania w Polsce jest rosnąca gospodarka, i zdecydowałem o ukróceniu przywilejów. Wytłumaczyłem Panu Prezydentowi, o co chodzi. To była bardzo cywilizowana rozmowa, spokojna, Prezydent zrozumiał, o co mi chodzi, i sprawa została zamknięta.
LW: Tylko powinien mieć Pan brata bliźniaka, który by szedł po tych ruinach socjalizmu i sprawdzał, co się dzieje, jakie są skutki, ilu bezrobotnych, co z zakładami, co z ludźmi. Mógł Pan powołać taką grupę, która jeździłaby po kraju i doglądała, czy wszystko dobrze idzie.
LB (uśmiecha się przekornie): Ja uznaję ten pomysł brata bliźniaka za komplement, bo gdyby ten jeden był taki zły, to po co bliźniak? [148]
LW (zły): Ale go Pan nie miał.
LB: Powiem może ostrożnie: intencja słuszna, tylko może jakieś konkrety? Podejmowaliśmy decyzje, my, rząd Mazowieckiego, które miały doprowadzić do całkowitej zmiany rzeczywistości, zastąpienia socjalistycznej dyktatury demokracją i kapitalizmem. Czy w takich okolicznościach da się uniknąć sytuacji, w której część może być niezadowolona z transformacji? Przypomnijmy sobie: w PRL grupą niezwykle uprzywilejowaną byli górnicy – pod każdym względem, płacowym, prestiżu wyróżnień. A kto był na dole? Trochę pogardzany, a na pewno nie hołubiony? To byli inżynierowie, naukowcy, ekonomiści, księgowi, cała klasa urzędnicza – grupy niezbędne w nowoczesnym państwie i gospodarce rynkowej. Przy przejściu do nowego systemu oni automatycznie idą w górę, potrzebujemy przecież dobrych fachowców, dobrych bankowców, prawników, którzy stworzą wraz z nami nową rzeczywistość. Czy górnikom się pogorszyło? Nie. Po prostu innym się bardziej polepszyło.
LW: Mieliście w rządzie Jacka Kuronia, on powinien być Pańskim bratem bliźniakiem, może w pewnym sensie był, na początku, gdy dawał ludzką twarz reformom, rozmawiał z ludźmi, słuchał ich. Ale podobno Pan go przekabacił na swoją stronę i to Kuroń w rządzie stał się największym orędownikiem Pańskiego planu.
LB: Mówimy o początkach rządu Tadeusza Mazowieckiego i początkach transformacji. Dla mnie Jacek Kuroń był legendą, nie znałem go wcześniej, ale czułem do niego szacunek, a jego udział w rządzie uznawałem za bardzo ważny. I muszę powiedzieć, że z Jackiem Kuroniem nie miałem wtedy sporów czy konfliktów co do kierunku przemian. Był niezwykle przejęty, że robimy wielką reformę ustrojową. Kilku rzeczy u niego nie dopilnowaliśmy, czego później gorzko żałowałem, bo skomplikowały nam sprawy i podmyły wysiłki [149] ustabilizowania budżetu. Wspaniałomyślna indeksacja emerytur wywołała lawinę wydatków, choć emeryci najmniej z wszystkich odczuwali skutki zmian. I drugi pomysł ministerstwa Jacka – fatalny w skutkach – wprowadzenie ustawy o zasiłkach dla absolwentów, którzy natychmiast po skończeniu studiów mogli pójść na zasiłek. Pomijam skutki finansowe, ale ta decyzja wywołała eksplozję statystycznego bezrobocia.
KKZ: Pan tego nie dopilnował?
LB: Po latach zapytałem nawet mojego ówczesnego zastępcę w Ministerstwie Finansów Marka Dąbrowskiego: „Jak mogłeś do tego dopuścić?!”. Ekipa gospodarcza była po prostu zbyt szczupła, by wszystkiego dopilnować. Trzeba wiedzieć, jak się definiuje bezrobocie wedle standardów zachodnich. To są osoby, które pracy nie mają, ale aktywnie jej szukają. To bardzo ważne – nie mają pracy, ale szukają. To można nazwać bezrobociem otwartym. W socjalizmie, poza osobami prześladowanymi politycznie, którym dawano wilczy bilet, nie było bezrobocia tego typu. Było się często bezrobotnym w miejscu pracy. To się nazywa bezrobocie ukryte. Z punktu widzenia człowieka oczywiście lepiej być bezrobotnym w pracy niż poza pracą, ale z punktu widzenia gospodarki taka sytuacja jest nie do utrzymania. Po wprowadzeniu gospodarki rynkowej, gdy przedsiębiorstwa szacują realne swoje potrzeby i decydują się na zwolnienia w obawie przed bankructwem, można przeprowadzić takie szacunki. Te dwie sprawy – odkrycie prawdziwego bezrobocia i ustawa dająca zasiłki od bezrobocia absolwentom – pogorszyły obraz reform. Rozumiem, że te pomysły Jacka nie wynikały ze złej woli. Nigdy nie kwestionował zmierzania do kapitalizmu. Większe różnice zdań pojawiły się w jego późniejszych książkach.
LW (zadowolony): Dokładnie tak jak ze mną! [150]
LB: Przeciwników tak naprawdę mieliśmy gdzie indziej. To byli głównie ekonomiści i politycy o umysłach zainfekowanych socjalizmem.
LW: Chcieli powoli reformować socjalizm? Dobrze, że Pan się nie zgadzał.
LB (kiwa głową z uznaniem): Przed startem reform w grudniu 1989 roku usłyszałem na zjeździe PTE, że nie od razu Kraków zbudowano, że zmiany trzeba wprowadzać stopniowo. Miałem zasadę, że do pracy nie przyjmę ekonomistów wykształconych wyłącznie w socjalizmie. Szukałem ludzi wykształconych za granicą, o otwartych umysłach, nieskażonych doktryną socjalizmu. A w kraju szukałem ludzi z wykształceniem ścisłym. U siebie w domu na Bródnie przy zupie pomidorowej rozmawiałem z Tadeuszem Syryjczykiem, który był informatykiem i został ministrem przemysłu. Dobranie zespołu było moim pierwszym działaniem, zanim jeszcze przekroczyłem próg Ministerstwa Finansów, gdzie było wielu fachowców, z którymi mogłem pracować. Ale chcę tu wyraźnie powiedzieć, że na moje decyzje dotyczące obsady stanowisk gospodarczych nie miały wpływu żadne polityczne ustalenia dotyczące udziału partnerów koalicyjnych w rządzie. Marcina Święcickiego znałem z reprezentacji juniorów w lekkiej atletyce. Wiedziałem, że należy do reformatorskiej części PZPR, i uznałem, że będzie najlepszym z kandydatów na nowego ministra współpracy gospodarczej z zagranicą. Jedną z pierwszych moich decyzji było zarządzenie konkursów we wszystkich izbach skarbowych. Mało kto o tym dziś pamięta, a to było niezwykle ważne, by zerwać powiązania – czasem także towarzyskie – między aparatem skarbowym a firmami, by móc skutecznie zbierać podatki. Pojawiło się mnóstwo nowych ludzi.
KKZ: Wiedział Pan, jak wygląda sytuacja gospodarcza, ale rozumiem, że pełny ogląd sytuacji miał Pan dopiero wtedy, gdy zaczął Pan pracę. [151]
LB (kiwa głową): Sytuacja była dramatyczna. Długi wobec zagranicy i dług wobec własnych obywateli. Konta dewizowe ludzi były puste, bo poprzednia władza wydała te dewizy. Jakbym to ujawnił, wybuchłaby panika. Panował potworny chaos, inflacja szalała, musieliśmy pracować nad planem i gasić pożary. Na przykład podnosić ceny węgla, by cena nie pozostawała w tyle za inflacją. A jeszcze doszło coś, czego naprawdę wtedy nie znosiłem. Obowiązki recepcyjne. Jako wicepremier musiałem jeździć do Moskwy. Nawet próbowali tam do mnie mówić tawariszcz, ale szybko ich poprawiłem. Zostałem gospodin Balcerowicz. I słuchałem tam o gospodarskiej pomocy dla Nikaragui. (śmiech) Cóż, takie były czasy. Nikt wtedy nie przewidywał, nawet Gorbaczow, że w 1991 roku Związek Radziecki się rozpadnie. I musiałem przyjmować różne delegacje zagraniczne, bo cały świat patrzył wtedy na nas z wielką uwagą. Nigdy wcześniej nie stawali przed takim problemami jak my, z wyjątkiem oczywiście wysokiej inflacji. Dla nas było oczywiste, że musimy szybko zahamować drukowanie pieniądza. Technicznie nie była to trudna operacja, ale społecznie tak, bo wymagała cięć wydatków. Ale z resztą musieliśmy bardzo przyspieszać. Kraj nie mógł funkcjonować bez budżetu, a taki został odrzucony w Sejmie latem 1989 roku. Od 1 stycznia musiała ruszyć reforma. Wiedzieliśmy dokładnie, ile czasu potrzebuje rząd, ile Sejm. 
PRZECZYTAJ JESZCZE
pogoda Kazimierz Dolny
11.3°C
wschód słońca: 06:26
zachód słońca: 16:05
reklama

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez w Kazimierzu